niedziela, 28 lipca 2013

Co się odwlecze...


Dawno, dawno temu, wiosną 2009 wybraliśmy na  majówkę do Komańczy. Autobusem dojechaliśmy do Moszczańca a stamtąd przez Wisłok i Tokarnię czerwonym szlakiem mieliśmy dojść do Komańczy. Jednak na Tokarni zmieniliśmy zdanie i poszliśmy na około przez Rzepedkę. Warto było, bo widoki zacne, nawet można było zobaczyć połoniny ( z lewej strony ) i majestatyczny Łopiennik (w centrum). I właśnie wtedy powstał pomysł, żeby się kiedyś na niego wybrać.


Powiedzieć łatwo, trudniej z realizacją. Ciągle coś nam stawało na przeszkodzie a że to zdjęcie mam nad biurkiem i wciąż mi przypominało, że tam jeszcze nie byłam, musiałam dopiąć swego. Co prawda byłam w Łopience zimą, nawet dwa razy ale warunki pogodowe nie pozwalały na wejście na Łopiennik.
I wreszcie się udało!
Z nieodłączną Nuną oraz Basią pojechałyśmy "dołem" czyli przez Rymanów Zdrój i Komańczę. Zatrzymałyśmy się w Wisłoku, który poznałam bardzo dokładnie dawno temu, przy okazji pisania pracy dyplomowej o fotografii krajobrazowej na zakończenie nauki w PPSKAKiB. Przedzierałam się nawet wtedy przez chaszcze na Kanasiówkę w poszukiwaniu źródeł Wisłoka.





Zostawiwszy samochód na parkingu w Polankach, ruszamy do Łopienki, mijając po drodze dymiące retorty.


I oto cerkiew w Łopience


kopia cudownej ikony Matki Bożej Pięknej Miłości





Następny przystanek w bazie studenckiej, gdzie przemiły gospodarz częstuje nas herbatą miętową i raczy opowieściami z życia w dziczy. Spartańskie warunki nie przeszkadzają mieszkańcom bazy w przygotowaniu pierogów z jagodami :)



Bardzo szykowna łazienka :)
Zaopatrzone w cenne wskazówki co do przebiegu szlaku, ruszamy dalej. Upał straszny, na szczęście cały czas idziemy lasem. Panuje kompletna cisza, żaden ptak się nie odzywa, nie porusza się nawet listek na drzewie. Zastanawiamy się, jak jest na połoninach.



I wreszcie jesteśmy na szczycie :)



Dziś powyższy opis jest mocno nieaktualny, las zdążył zasłonić widoki.


Ciekawe, czy to tutaj mieszkańcy bazy studenckiej  zbierają borówki na pierogi, którymi się chwalili :)




Trochę się zdziwiłyśmy widząc na szczycie tabliczkę z podanym czasem zejścia do Dołżycy 1,5godz., podczas gdy na dwóch różnych mapach podane było 50min. Rzeczywistość okazała się być bliższa tabliczce. Po blisko dwóch godzinach zeszłyśmy do Dołżycy i autobusem wróciłyśmy do Polanek. 
Teraz już mogę  patrzeć na zdjęcie Łopiennika nad biurkiem z dumą, że wreszcie tam byłam :)
Dobrej niedzieli :)

3 komentarze:

  1. Straszna góra, z tym ze ja szłam tam z Jabłonek ( czarnym szlakiem), a wracaliśmy niebieskim i zielonym również do Jabłonek. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. To moja pierwsza góra w chodzeniu, też szliśmy z Jabłonek, bo to był rajd walterowski; pamietam tylko tę stromiznę, ciemno i mroczki przed oczami, łapałam się za wystające korzenie, lazłam prawie na czworakach i mamrotałam pod nosem, że nigdy więcej ... jakoś tak to pamiętam, potem było już lepiej; pamiętam jeszcze resztki ruin po spalonym schronisku; nie zazdroszczę wędrówki w tym upale, pewnie wszystkie poty z Was wycisnęło; a pewnie, też byłabym dumna; serdeczności ślę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Aniu, Marysiu - szlak od Łopienki wcale nie był taki straszny, stromo było tylko pod samym szczytem. Chyba bardziej nas zmęczyło niekończące się zejście i ten upał, gęste i nieruchome powietrze.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń